Kilku czytelników podzieliło się z nami ciekawymi informacjami uzupełniającymi dane o wypadku kolejowym na przejeździe kolejowym w Dytmarowie. Jedna osoba ma ciekawe pytanie. Być może ktoś z naszych czytelników pomoże?
Ogromnym zainteresowaniem cieszył się opublikowany jakiś czas temu artykuł opisujący ::url:src=portal-news-370-mija_30_lat_od_tragedii_na_przejezdzie_kolejowym_w_dytmarowie.html,opis=tragiczny wypadek na przejeździe kolejowym w Dytmarowie,target=_blank;. Skontaktowało się z nami kilka osób, które podzieliły się swoimi informacjami.
Pociąg, który uczestniczył w opisywanym wypadku to nie skład relacji Katowice-Legnica, a najprawdopodobniej pociąg pośpieszny relacji Lublin-Kudowa Zdrój. Poza pamięcią kolejarzy przemawia za tym kilka faktów. W owym czasie pociąg do Kudowy miał planowy postój w Racławicach i był prowadzony lokomotywą Pt47. Jak wiadomo lokomotywy tej serii stacjonowały w Kłodzku i bardziej logiczne wydaje się, że długi i ciężki skład z Lublina prowadziły kłodzkie petuchy. Pociąg do Legnicy jechał wtedy nocą.
Wszyscy, z którymi rozmawialiśmy w trakcie pisania artykułu i już po jego publikacji zgodnie potwierdzają, że śnieżyca jaka miała miejsce owym feralnym dniu była największą, jaką przeżyli w życiu. Obsługa lokomotywy nie poczuła uderzenia w ciągnik jednak było słychać jakiś rodzaj trzasku. Na pewno obsługa składu o tragedii zorientowała się dopiero podczas postoju w Prudniku.
Stacja Dytmarów wtedy posiadała także nastawnię dysponującą i dyżurnego ruchu. Szlabany były napędzane mechanizmem korbowym i za ich obsługę odpowiadała jedna osoba. Kilka osób powiedziało nam, że kolejarz z Dytmarowa przypuszczalnie źle wyliczył czas przyjazdu pociągu i dlatego podniósł szlaban zezwalając na wjazd na tory ciągnika. Mówiono nam, że kolejarz był wyraźnie zaskoczony faktem ekspresowego przyjazdu pociągu od strony Racławic.
Uderzenie było tak ogromne, że części ciągnika były rozrzucone na ogromnej połaci ziemi i zbierane wiele tygodni. Ofiary były tak zmasakrowane, że nikt z władz nie pozwolił rodzinom zmarłych na otwarcie trumien i pożegnanie się z ofiarami.
Jeden z naszych czytelników zadał ciekawe pytanie. Może ktoś pomoże. Cytujemy je tutaj w całości: Czy w tamtych czasach była "jakaś tam" komunikacja radiowa z drużyną pracującą w takiej lokomotywie jak ta co miała wypadek w opisanym artykule?
Masz swoje zdanie? Chcesz podzielić się spostrzeżeniem, dodać ciekawostkę lub dorzucić cegiełkę do wspólnej historii podsudeckich szlaków? Zapraszamy do dyskusji – merytorycznej, kulturalnej i z szacunkiem wobec innych podróżnych tej kolejowej trasy. Aby zabrać głos i zostawić swój komentarz, musisz posiadać konto w naszym serwisie. Dzięki temu utrzymujemy porządek na peronie dyskusji i unikamy wykolejeń rozmowy.
Nie mieli żadnych szans. Pędzący kilkusettonowy pociąg pojawił się na przejeździe kolejowym jak grom z jasnego nieba. Doszło do zderzenia i wypadku, który jak się później okazało był najtragiczniejszym wypadkiem kolejowym ziemi prudnickiej. Dziś przypominamy szczegółowo wydarzenia sprzed dokładnie 30 lat.
Do zdarzenia doszło w środę, około godziny 17:45 na przejeździe kolejowym w Dytmarowie.
Artykuł opisujący wypadek jaki zdarzył się w 1985 roku w Dytmarowie spotkał się z dużym zainteresowaniem czytelników. Kilka osób podzieliło się wspomnieniami z tamtych chwil.
Nie ma chyba linii kolejowej, na której nie doszło do tragicznego w skutkach wypadku kolejowego. Magistrala Podsudecka nie jest w tym wypadku wyjątkiem. Wiadomo o kilku zdarzeniach zakończonych śmiercią ludzi. W tym artykule przybliżamy tragedię jaka rozegrała się zimową porą w 1985 roku na stacji Dytmarów, w której udział brał pamiętny pociąg relacji Katowice-Legnica.