Ten dzień zapamiętam na zawsze, czyli wspomnienie najbardziej zatłoczonego pociągu na Magistrali Podsudeckiej jakim jechałem.
Jeśli dobrze pamiętam było to cztery, pięć lat temu. Ostatni rok kursowania pociągów Jaworzyna Śląska-Kędzierzyn. 1 listopada o godzinie 17:15 zjawiłem się na stacji w Racławicach Śląskich. Celem mojej podróży miał być Kędzierzyn.
Pociąg był spóźniony 30 minut. Przyjechał w składzie SU46-008 + 4 wagony przedziałowe. Postój na stacji trwał około 3 minuty. W składzie nie było nawet jednego miejsca wolnego i sam zmieściłem się przy drzwiach, które z peronu zamykał dyżurny (nie było szans, by ruszyć ręką i zamknąć je od środka). W przedziałach mieściło się często po dziesięć i więcej osób, na korytarzach zgniecieni ludzie cieszyli się z każdego postoju, ponieważ wtedy mogli przez chwilę poczuć świeże powietrze. Nigdy wcześniej i nigdy później nie jechałem tak obładowanym pociągiem. W czasie jazdy słyszałem tylko, jak pasażerowie wspominali coś o horrorze z Nysy. Byłem ciekaw, dlaczego pociąg ma takie spóźnienie i co działo się 45 kilometrów wcześniej?
Po dojechaniu do Kędzierzyna zapytałem się kierownika pociągu o spóźnienie oraz sytuację z Nysy. Kiedy pociąg ruszał z Jaworzyny był pełny. Skład liczył tradycyjnie trzy wagony przedziałowe. Na kolejnych stacjach był niesamowity obrót podróżnymi. Jedni wsiadali, inni wysiadali. Kiedy pociąg był w Kamieńcu to Nysa dostała sygnał, że jeśli nie dostawią kilku wagonów to pasażerowie nie zmieszczą się. Na stacji w Nysie był tylko jeden wolny wagon i ten wagon dostawiono. W Nysie wysiadło około 150 pasażerów, ale wsiadło znacznie więcej. Operacja dostawienia wagonu i wymiana podróżnych trwała około 30 minut.
Jadąc do Kędzierzyna w Głogówku, Twardawe i tak dalej widziałem jak wsiada i wysiada niecodzienna, ogromna liczba podróżnych. Wtedy przypomniałem sobie o tak zwanym naturalnym potoku podróżnych na Magistrali Podsudeckiej. Podróżni w pociągu mówili tylko o rodzinie, na której groby jechali. Byli pasażerowie jadący z Świdnicy do Koźla Zachodniego tylko żeby zapalić znicz. Takie osoby można było mnożyć. Właśnie dlatego rozbicie linii 137 na dwie części i brak połączeń między Nysą, a Kamieńcem jest tak krzywdzące. Rodziny, a w szczególności starsze osoby straciły teraz możliwość dojazdu, odwiedzenia grobów najbliższych.
Muszę dodać, że mimo panującego ścisku w wagonie podróżni byli dla siebie mili, często rozmyślali. Czuć było atmosferę tego szczególnego dnia. Dla większości z nich pewnie liczyło się tylko to, by wreszcie zapalić znicz, który wieźli często przez kilkaset kilometrów.
Dziś nie ma długich relacji, a spóźnienia, kka zrobiły swoje. To, co było tak piękne chyba już nie powróci, bo główne decyzje o pociągach podejmują ludzie nimi nie jeżdżący, mający przed sobą suche liczby, a każdy z nas wie, że najgorsze kłamstwo to statystyka.
Chciałem napisać takie krótkie wspomnienia z szacunku dla każdego kto pamięta pociągi kursujące 1 listopada na linii 137 i ogólnie pociągi długich relacji, które odebrali i zlikwidowali ludzie nie mający pojęcia o tym jak bardzo były one potrzebne.
Autor: Stanisław Stadnicki.
Publikacja tekstu: Piątek, 30 października 2009r. godz.: 15:40. Nr wydania: 110/2009
Dziękujemy za lekturę tego tekstu. Możesz teraz wrócić do wyboru aktualności.
Polecamy teksty na podobny temat
- Model nyskiej SU46 wygląda obłędnie
- Nyska SU46 trafi na makietę
- Zagadkowe wykolejenie lokomotywy SU46
- "Suka" wraca na Magistralę Podsudecką
- Lublin-Kudowa - powódź z 1997 roku była początkiem końca dla tego pociągu
- Pociąg ratunkowy z nyskiego szpitala i inne wydarzenia z 1997 roku
- Prośba o weryfikację informacji, która zostanie zamieszczona w książce o kolei na ziemi prudnickiej.